Nantes: Tour Bretagne et Le Nid

Duży wieżowiec w centrum Nantes. Przystanek Place de Cirque. Codziennie przejeżdżam obok. Dziś w końcu się zmotywowałam, gnana strachem upływających dni i perspektywy tylko ostatnich trzech tygodni mojego tu pobytu (płacz). Na samej górze jest słynny bar z bocianem i taras widokowy. 

Takie widoki są w dzień:












A takie widoki są nocą:







Nantes: Café polyglotte franco-slave

Jestem trochę ekscentryczką i introwertyczką, więc poznawanie ludzi, a zwłaszcza późniejsze utrzymywanie znajomości, przychodzi mi z trudem. Francja sama w sobie stanowiła cel mojego przyjazdu, ale okazało się, że fajnie jest się do kogoś nowego odezwać, porozmawiać, odkryć inny sposób życia, porównać doświadczenia. Chyba już pisałam tutaj o spotkaniach franco-slave, dzięki nim właściwie będę miała jedne z najlepszych wspomnień z tego wyjazdu. Spotkania w irish pubie co poniedziałek zawsze przynoszą ciekawe rozmowy w różnych trzech językach, a poza tym ciągle coś nowego wymyślamy i spotykamy się jak starzy znajomi. Dzięki nim nie czuję się tutaj tak bardzo sama i poznaję Francję od kuchni.

To z nimi zaliczyłam pierwszą domówkę, upiłam się we Francji (niechlubne wydarzenie), grałam w japońskie gry, wypiłam pierwsze Beaujolais, szukałam w gumiakach muszelek na obiad, rozmawiałam na poważnie po francusku, a ostatnio lepiliśmy wspólnie pierogi: 








Nantes: Parc du Grand Blottereau

Po piątkowych ulewach, miałyśmy z Fleureine nadzieję, że w sobotę w końcu przestanie padać i będziemy mogły wybrać się na krótką eskapadę. Nie sądziłyśmy jednak, że wraz z pojawieniem się słońca temperatura spadnie do ledwie 8 stopni. Po ustaleniu planu spaceru obie wróciłyśmy się po jakieś cieplejsze rzeczy (ja po rękawiczki), żeby nie zamarznąć. W ciągu dnia nie zabrakło jednak deszczu (chociaż apka meteo Fleureine w telefonie mówiła o 7% szansy na deszcz), więc zdjęcia są dosłowną wizualizacją tytułu bollywoodzkiego hitu "czasem słońce, czasem deszcz". 

Parc du Grand Blottereau jest dość oddalonym miejsce i na pewno niewielu z moich znajomych tam dotarło, a szkoda. Ja po tym spacerze czułam się jak w ludwikowej Francji (zwłaszcza po wałkowaniu pierwszego sezonu Versailles), na Safarii i na prowincji w Korei Południowej. 







 lewo: plac zabaw, prawo: pomnik drzewa, w którym wycięto dziurę